Fairy Tail Guild Wikia
Advertisement
Fairy Tail Guild Wikia
Prognoza na przyszłość
Kanji

将来の見通し

Wymowa

Shōrai no mitōshi

Angielski

Forecast for the future

Informacje
Seria

Dragon Tale

Tom

1

Saga

Saga Śmierć w Rodzinie

Inne rozdziały

Prognoza na przyszłość to drugi rozdział serii Dragon Tale.


To nie było Urbem. W przeciwieństwie do zaawansowanego technologicznie portowego miasta, istnej perełki państwa Patriam, miasto Novigaard było, jak gdyby z innego świata. Stare kamienice, na których roiło się od ludzi oraz ulicznego zgiełku. Bez wątpienia było to miasto o charakterystycznym stylu, jeśli chodzi przede wszystkim o architekturę i zróżnicowanie etniczne, ale też o charakterystyczne dla tego miasta lokacje. Głównie slumsy, okropnie brudne, mroczne oraz niebezpieczne. Możnaby porównać je do zainfekowanej rany, która z minuty na minutę pogarszała agonalny już stan zdrowia osoby, której zadano cios.

Ale slumsy nie były problemem dla mężczyzny, który przemierzał intrygujące, ciemne uliczki owych slumsów, bowiem nie była to osoba, która należała do tchórzliwych i pozbawionych siły. Skąpane w gęstym deszczu najgroźniejsze, wydawałoby się, miejsce budziło pewnego rodzaju ciekawość u postawnego mężczyzny w brązowym płaszczu, którego twarz była zakryta kapturem, przemierzającego terytorium wszelkiego rodzaju brudu. A może był powód, dla którego ów postać miała się tutaj pojawić?

Nie do końca było to jednak miejsce, które po brzegi pełne było podejrzanych typów, przestępców, narkomanów i całej reszty, nie... Było to głównie miejsce pełne cierpienia. Cierpienia ludzi, którzy nie mogli opuścić slumsów, ludzi, którzy stracili w życiu jakikolwiek sens oraz cel. I mimo, że mężczyzna chciał wpłynąć na życie zagubionych ludzi, którzy byli równie dobrzy, jak ci, którzy znajdowali się na zewnątrz tego zaludnionego miasta, to zwyczajnie nie mógł. W pewnym sensie.

Deszcz powoli ustępował, gdyż zaczął łągodnie kropić. Tajemniczny jegomość usiadł przy stoliku, na zewnątrz, przy znajdującej się obok nieciekawej karmczy, w której pełno było typów spod ciemnej gwiazdy. Zrzucił z siebie kaptur i otrzepał go z cieknącej wody. Włosy miał białe, niczym mleko, a jego oczy przypominały srebrną gwiazdę, skąpaną w nieskazitelnym morzu błękitu. Wyraz twarzy miał groźny, ale też spokojny, od oczu biło niezwykłe ciepło, mimo tych zimnych, jak mogło się wydawać, barw.

- Wreszcie jesteś. - rzekł wątły mężczyzna, który usiadł naprzeciwko białowłosego. - Nie trudno cię znaleźć w tym miejscu, zwłaszcza po wyglądzie, więc...

- Masz to? - przerwał mu chłodnym tonem białowłosy. Wątły skinął głową. Zaczął szperać w swojej sakwie, by następnie wyjąć przezroczysty woreczek, pełny tajemniczego ciemnogranatowego, mieniącego się fioletem proszku. Położył go na stoliku. - A ty? Białowłosy wyjął spod płaszcza plik gotówki i dał wątłemu facetowi, który łapczywie zaczął przeliczać banknoty.

- Dwa tysiące zakri, idealnie, wyśmienicie. - Oblizał się i wyszczerzył swoje zepsute zęby. Oczy świeciły mu się przerażająco. - Interesy z tobą to czysta przyjemność. Czysta, jak ten towar. - Jaką mam pewność, że to najczystszy proch? Słono za to płacę, stąd moje pytanie.

- Stuprocentową, mistrzu. - skwitował energicznie wychudzony mężczyzna, przewracając zmęczonymi oczami, ukrytymi pod napuchniętymi powiekami. - Dwa tysiące zakri za trzydzieści gramów najczystszego sproszkowanego, alchemicznie modyfikowanego ethernano. To naprawdę niska cena za uncję przyjemności.

- Ta substancja zabija ludzi na całym świecie, oczywiście uzależnionych. Głównie u nas. Narkotyk rozprowadzany jest w ekspresowym tempie, zapotrzebowanie wzrasta z tygodnia na tydzień, więc nie wątpię, że tak jest.

- Eee... Również nie wątpię, mistrzu, nie wątpię.

- Chciałbym się dowiedzieć więcej o prochu. Niewykluczone, że płacę podwójnie. - Białowłosy wyjął spod płaszcza drugi plik gotówki, na rzut oka nieco większy od pierwszego. Oczy handlarza narkotykami zaświeciły się jeszcze bardziej, ale zapał po chwili ostygł.

- Nie. Nie mogę nic więcej powiedzieć. Chcesz więcej, płacisz więcej, panie, ale żadnych informacji. Nalegam.

- Hmm... Nawet za takie pieniądze? Możemy sobie pomóc nawzajem, prawdopodobnie z ogromnym zyskiem.

- Nie. Nie mogę. Oni.. to znaczy... "wyżsi"... Oni mnie zabiją. - Wątły zerwał się z miejsca, odłożył drugi plik na blat stołu i obrócił się na piętach. - Jeżeli zajdzie taka potrzeba, jestem w okolicy. Wątpię, że to będzie ostatni raz, kiedy skorzystasz z właściwości prochu. W moment znalazł się kilka kroków od kupującego niebieskookiego, po chwili zniknął między rozstawionymi kramami z tanim badziewiem handlarzy, który usilnie próbowali zarobić na chleb.

- Śledź go. - szepnął białowłosy, chowając proch za pazuchę i zakładając kaptur. Spojrzał się na krawędź dachu budynku, znajdującego się naprzeciwko baru. Siedział na niej mężczyzna, zbliżony wiekiem do tego niebieskookiego. Ten miał brunatne, poszarpane włosy i zielone oczy. Nosił fioletowy płaszcz z postawionym kołnierzem. Na twarzy wypisane miał zawadiackie spojrzenie. - Zero w tobie subtelności. - odezwał się. - Brak daru przekonywania...

- Nie gadaj tyle, tylko idź za nim. Nie zauważy cię, jest zbyt rozkojarzony. Będę czekać na ciebie na rynku. Bez odbioru. - Białowłosy udał się w swoją stronę. Ten drugi wstał i obserwując handlarza, z którym rozmawiał ten drugi zaczął przemieszczać się po krawędziach budynku, przeskakując z jednego na drugi, nie tracąc śledzonego z oczu.

- Nie trać go z oczu, Matsu Sharp. - powiedział do siebie zielonooki. Właśnie tak się nazywał, Matsu Sharp. - Jeszcze kawałek. Śledził dilera od dobrych trzydziestu minut, a konkretów mniej, niż zero, aż do momentu, w którym owy wątły mężczyzna zatrzymał się przy grupie kilku osób. Były to osoby podobne do tego osobnika, z którym białowłosy rozmawiał na temat narkotyków. Innymi słowy, Matsu Sharp dotarł do celu.

- No i zajebiście. Fajrancik. - usiadł wygodnie, obserwując sytuację, w nadzieji, że się rozwinie. Wyjął z kieszeni czekoladowego batonika i przysłuchiwał się dyskusji grupy handlarzy, delektując się smakiem.

- Hmm, to bardzo ciekawe, naprawdę. - komentował, chrupiąc. - Kto by pomyślał...

Przez kwadrans niewiele udało się dowiedzieć Matsu, jednak w końcu pośrednik między grupą ludzi, a kupującymi narkotyki powiedział, że pora przenieść interes w inne miejsce, ze względu na zainteresowanie maga z Dragon Tale... Doriana Shane'a.

- O, kurwa... Tego się nie spodziewałem. - Matsu błyskawicznie wyjął z kieszeni lacrimę komunikacyjną, by porozumieć się z białowłosym, którego imię i nazwisko to właśnie Dorian Shane.

- Jesteś spalony.

- Co? - Spalony jesteś. Wpadłeś. Ćpun wiedział, że jesteś magem z Dragon Tale. Nie wiem, czemu, może przez tą kolońską, co się nią dzisiaj spryskałeś, nie wiem, ale powiedział też, że czas zwijać klamoty i przenieść interes w inne miejsce.

- Szlag... W inne miejsce, to znaczy gdzie?

- Poczekaj... Orpheus. Chcą przenieść biznes w okolice portu.

- A więc to tak... Produkować, roznosić i transportować za wodę, przy okazji zacierając ślady w Novigaardzie, by nie trafić w łapy Aurorów. Sprytnie.

- Sprytnie, a jakże. Z tym, że to nie koniec. Mówią o laboratoriach, które trzeba zamknąć na obrzeżach miasta. Podobno znajdują się w podziemiach, konkretniej chodzi o kanały.

- Mhmm... Mówią coś jeszcze?

- Wsłucham się. - Matsu nadstawił uszy i obserwował z dokładnością obserwował zachowania grupy, zamieszanej w produkcję i handel narkotykiem, nazywanym prochem.

- Sprzedałeś działkę magowi z Dragon Tale, ale nie zauważyłeś, że drugi najwidoczniej cię śledził i teraz nas obserwuje. - Jeden z grupy wskazał skinieniem głowy na budynek, na którym znajdował się Sharp. Tego nie spodziewał się nawet tak doświadczony mag. - Powiadomić strażnicę. Jak najszybciej pozbyć się laboratorium. Następnie, wtopić się w tłum. Mamy magicznych na ogonie. A ty? Pójdziesz z nami. Szef z chęcią wytłumaczy ci, czemu w tym fachu musimy być odpowiedzialni, a przede wszystkim zachowywać się, jak duchy. Pojmać go.

- Nie, proszę cię, ja nie wiedziałem! - krzyknął handlarz, upadając na kolana.

- O, kurwa... - Co "o, kurwa"? Co się stało? Co jest?

- Teraz to ja wpadłem.

- Świetnie...

- Dobra, spierdalam stąd. - Matsu gwałtownie wstał, przebiegł na drugą stronę budynku i zeskoczył z krawędzi, lecąc w dół. Po sekundzie jego ciało zaczęło zamieniać się w piasek, by ostatecznie zniknąć w powietrzu.


- Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa! - Matsu przemieszczał się z punktu do punktu, zaciskając pięści. Dorian spokojnie obserwował swojego towarzysza ze skrzyżowanymi na piersi dłońmi.

- Przecież nic się nie stało.

- Nie przemyślałem tego i mogłem zareagować, odbić tamtego, by nie zabrali go do ich centrali, a po prostu wyparowałem.

- Powiadomiłem jednostkę, my mieliśmy tylko zinflirtować grupę w Novigaardzie i zostawić resztę aurorom. Nie takie wyznaczają nam zadania, a i tak podejmujemy się innych i w nadzieji, że wszystko pójdzie, jak po maśle, ale nie zawsze się udaje. Nie zawsze udaje nam się wszystkich ratować, ale czasem już tak bywa, Matsu.

- Wiem, o tym, ale jednak... Od dawna stoimy w miejscu. Robimy to samo od kilku lat i kiedy próbujemy nowych rzeczy, to dajemy dupy. Po całości. I tak za każdym razem.

- Mi brakuje subtelności, a ty zwracasz na siebie uwagę. Wykonaliśmy swoją robotę, reszta załatwi sprawę.

- Wiesz, o co mi chodzi, Dorian.

- Wiem, ale to nie powód, by tak histeryzować. Stało się i tyle. A może wszystko rozwiązało się właśnie w tej chwili. Aurorzy to taka jednostka, że nie zdziwiłbym się, gdyby już zajęli laboratorium i przenieśli się do Orpheusa. Bułka z masłem. A ty, oazo spokoju, klapnij sobie i ochłoń.

- Tsa, masz rację. Siadam na dupie i nigdzie się nie ruszam.

Dorian usiadł obok. Z torby wyjął dwie butelki piwa, które zostały otworzone przez obu w ten sam sposób, nawet z identycznymi ruchami, a mianowicie za pomocą zębów. Matsu powąchał lekko aromat piwa z ciemnozielonego szkła.

- Mmmm, sztuka.

- Dokładnie. - zgodził się Shane, stukając się z Sharpem szkłem. - Zdrowie za UDANĄ misję.

- Zdrowie. Za PRAWIE UDANĄ misję.

- Słuchaj, no, nie będę cię przekonywać do tego, że to, co mieliśmy zrobić, zrobiliśmy najlepiej.

- Mogłem wtedy po prostu spuścic ciężki wpierdol tamtej czwórce, a handlarzynę odbić.

- Weź pod uwagę jednak fakt, że handlarz, jak i ta czwórka są odpowiedzialni za rozprowadzanie prochu, co za tym idzie, prawdopodobnie za śmierć wielu ludzi. A jak nie śmierć, to uzależnienia, głód wiążący się z zażywaniem tych substancji i całej reszcie.

- W sumie, masz rację, ale jednak... Zagubił się chłopaczyna w tym brudnym mieście.

- Nie chcę tutaj wracać.

- Ja też.

- Ale piwo mają świetne tutaj.

- Mają.

Po ciężkich godzinach inflirtacji, śledztwa i wielu innych, dosyć niecodziennych aktywności dla magów gildii Dragon Tale, dzień dla obu mijał tak, jak powinien mijać lekki, przyjemny dzień, który charakteryzował się głównie melodyjnym śpiewem ptaków, ładną pogodą, dobrze schłodzonym piwem i rozmowami na wiele męskich, koniecznych do omówienia tematów. Los jednak chciał, że tę chwilę wytchnienia zaniechać musiała bardzo przykra wiadomość.

Matsu wyjął swoją lacrimę, która dzwoniła od kilku dobrych minut, jednakże zarówno Sharp, jak i Shane nie mieli w głowach odbierać od kogokolwiek, ze względu na odpoczynek. Nie było to specjalnie wymagające zadanie, jednak po tygodniu wypełnionym wieloma kontraktami, należała się chwila wytchnienia. Do magów dodzwaniał się Inuictus Rex, chcący przekazać bardzo smutną wiadomość. Brązowowłosy odebrał i nie spodziewał się takiej wiadomości, która raz na zawsze wywróci świat wszystkich członków gildii z Rubinowej Doliny.

- Shane...

- Słyszałem...


Luke siedział na podłodze, oparty o ścianę wpatrywał się w okno. W ręku miał butelkę. Adrian z kolei, oparty rękoma o własne kolana, stukał nerwowo lewą nogą o podłogę, jednocześnie przejeżdzając obiema dłońmi po głowie, wyrywając sobie kosmyki włosów. Blaze nie wytrzymał i cisnął butelką o ścianę, tłucząc ją na małe kawałeczki. Zawartość rozbryzgnęła się po podłodze, a w ścianie pozostało pęknięcie.

- Nie wierzę. - powiedział krótko i gniewnie Luke. - Po prostu nie wierzę.

Adrian milczał. Miał zamknięte oczy, aby zdecydowanie nie móc się rozpłakać. Wszystkie emocje skumulowały się w jednym momencie w obu Ognistych Zabójcach. Luke otarł palcami łzę z lewego oko, ale nie miał na twarzy smutku, a raczej złość. Ogromną złość, której upust dał przed chwilą. Dino zakrył swój pyszczek poduszką, wgryzając się w nią i cichutko szlochając.

- Musimy wracać. - przemówił w końcu Dragneel. - Nie pozwólmy czekać Caesarowi.

- Nie mów tak, jakby żył. - Luke oparł głowę o ścianę, podnosząc ją do góry. - Nie pozwólmy czekać Rexowi na zorganizowanie pożegnania.

Dragneel kiwnął głową, ale nie chciał dopuszczać do siebie takiej myśli. Myśli, w której właśnie zabrakło Inuictusa Caesara, drugiego mistrza gildii, opiekuna wszystkich, wydawałoby się, że najpotężniejszych magów na całym kontynencie.

- Chłopaki, wracajmy. - zasugerował w końcu Dino ze łzami w oczach.


- Musimy wracać do gildii. - powiedział Matsu po dłuższej chwili milczenia. Dorian przez cały ten czas ze spuszczoną głową i zamkniętymi oczami mocno ściskał prawą pięść. Ostatecznie jedynie mruknął, nie mogąc wydusić z siebie żadnego, sensownego w tej chwili, słowa.

- Mhm...

Ciąg dalszy nastąpi...

Advertisement